Marzenie wielu europejczyków. Dla nas tak odległy ląd, a mi udało się tu dotrzeć. Kojarzy się z karnawałem, sambą, turystami… Karnawału tu nie przeżyłam, i co dziwne nie widziałam wielu sklepów z pamiątkami. Myślałam że na każdym kroku będzie można kupić figurkę słynnego Christo i inne typowe brazylijskie pamiątki, ale szczerze mówiąc nieźle się nachodziliśmy żeby znaleźć coś turystycznego.
Miasto wspaniałe, ma niesamowity klimat, piękne plaże… jest w nim na pewno co robić i te 4 dni tutaj zleciały mi bardzo szybko. Na pewno bardzo duży wpływ ma towarzystwo. Moich 7 wspaniałych znajomych z BH, z którymi spędzam ostatnie chwile.. nie wiem czy jeszcze ich kiedyś zobaczę… czy gdzieś w jakimś kraju się spotkamy ponownie.. Z Polakami na pewno tak, ale z innymi? Chociaż będzie pretekst żeby jechać do Chin, Meksyku, Belgii czy wrócić do Kolumbii :) Ale miało być o Rio, więc będzie.
Przyjechaliśmy tu w środę rano po całonocnej jeździe autobusem (zapłaciliśmy 66 reali za 7 h jazdy, jakieś 100 zł). Dotarliśmy autobusem do naszego hostelu (wszyscy oszczędzają więc taksówki nie wchodzą w rachubę ;) i nawet nam się spodobał mimo niskiej ceny (20 RS za noc, czyli jakieś 30 zł – jak na Rio bardzo tanio!!) i był bardzo dobrze usytuowany – 1 ulicę od jednej z najbardziej znanych na świecie plaż – Copacabany. Super że tam się zatrzymaliśmy, bo np. wcześnie rano chłopacy wychodzili na plażę się wykąpać, albo wieczorem gdy już się ściemniło kupowaliśmy lód, plastikowe kubeczki, braliśmy nasze nowe parea (też sobie kupiłam takie jedno, czarno-fioletowe) i szliśmy na plażę pić, wygłupiać się, pograć w piłkę… nieczęsto się zdarza że można pić cachacę (tutejsza wódka) na plaży w Rio de Janeiro… czasem nie wierzyłam w to że tu jestem, czasem przypominało mi to Barceloną, ale za chwilę słyszałam rozmawiających po portugalsku i przypominałam sobie że mam to szczęście że mogę być tu.
Apropos hostelu – był to Walk On The Beach Hostel, i mieliśmy 12 osobowy pokój z łóżkami po 3 nad sobą… nie wiem jak się taki wynalazek nazywa – łóżko piętrowe z jeszcze jednym na górze ;)
Ale wróćmy do tematu… Z czym kojarzy się Rio? Najbardziej chyba z Christo Redentor – wielkim 38 metrowym i 35 tonowym pomnikiem Chrystusa Zbawiciela na szczycie góry Corcovado (Garbus). Wszyscy na pewno go kojarzą ze zdjęć, filmów… W lipcu 2007 został on ogłoszony jednym z siedmiu nowych cudów świata. Oczywiście nikt nie wyobraża sobie pobytu w Rio bez wizyty na Christo. My niestety mieliśmy pecha. Po ulewnych deszczach w tutejszym stanie na górze osunęła się ziemia… i wykorzystano tą sytuację by odrestaurować całą postać.. a co za tym idzie – wejście na Chrystusa jest zamknięte przez 4 miesiące.. więc moje fotki są tylko z daleka, ale wyobraźcie sobie że właśnie tam jest słynny Christo :)
Wiadomo że mam fioła na punkcie zdjęć więc było mi przykro że nie mogłam sobie takiego wymarzonego zdjęcia z nim w tle pstryknąć, ale jak to mówi Konrad – w Rio jest wiele więcej do robienia niż tylko Rio. I oczywiście miał rację. (możecie przeczytać o jego wrażeniach z naszego pobytu tu www.empezo-en-hamburgo.blogspot.com )
Co dalej jeśli chodzi o zwiedzanie? Obok Christo jest inna wysoka góra – też słynny Pão de Açúcar czyli podobno Głowa Cukru (mimo że prawidłowo po portugalsku znaczy to Chleb z cukru, czy słodka bułka). Ma ona prawie 400 m wysokości i wjeżdża się na nią kolejka, za którą płaci się 50 reali (ok. 80zl). My wybraliśmy się tam z zamiarem wjechania na nią, ale w drodze do kasy poznaliśmy dwie przemiłe Brazylijki, które właśnie wybierały się na górę pieszo… i zabrały nas ze sobą. Oszczędziliśmy sporo pieniędzy, spacerowaliśmy po pięknym lesie, karmiliśmy ciastkami śmieszne małpki i oglądaliśmy cudowne widoki. Jedyny minus że pewien odcinek drogi był baaardzo męczący. Strasznie stromy, pomiędzy korzeniami.. ciężko było wejść jak i zejść, więc w drodze powrotnej schodziłam na boso, fundując sobie przy okazji kąpiel błotną stóp :) Z góry rozciągał się piękny widok na Rio, górki, zatoczki.. ślicznie!
Oprócz tego pojechaliśmy do miejsca do którego chyba mało kto dociera. W moim przewodniku dzielnica Santa Teresa opisana jest jaki miejsce które można zwiedzić gdy ma się za dużo czasu w Rio. Naszym zdaniem to naprane klimatyczne, warte odwiedzenia miejsce, gdzie dociera się śmieszną szynową kolejką, wyglądającą jak kolejka turystyczna, ale tak naprawdę służy jako środek transportu tamtejszych mieszkańców i do tego jest śmiesznie tani – jeden przejazd kosztuje 0,60 reala.
Oprócz tego kilka ładnych kościołów, ciekawych budynków, dziwna katedra Sao Sebastiao, która jakoś nie przypadła mi do gustu, sympatyczny Ogród Botaniczny z przedziwnymi gatunkami roślin gdzie nasza ekipa się wygłupiała i ćwiczyła jogę, czy targ różności, gdzie zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy coś, potańczyliśmy…
A co z opalaniem, czyli z tym po co przyjeżdża tu tak wielu turystów? Dla nas ważniejsze było zwiedzenie miasta, więc opalanie zostawiliśmy na ostatni dzień, podczas którego niestety padało… więc wyjechaliśmy tak samo bladzi jak przyjechaliśmy… Mimo to oczywiście nie może zabraknąć fotek na Copacabana :) Niestety zapomniałam kupić sobie koszulkę, a takie fajne tam sprzedawali… ale może to i lepiej, bo i tak muszę się wielu rzeczy pozbyć przed dalszą podróżą…
Ogólnie te dni spędziliśmy naprawdę miło. W sobotę – mój ostatni dzień z nimi – wybraliśmy się na imprezę do bardzo fajnego klubu, gdzie sam wstęp kosztował 30 reali (prawie 50 zł). Był koncert samby, później też forro… fajnie się bawiliśmy…. Ale równie dobrze bawiliśmy się za darmo podczas spaceru na Copacabana, gdzie przypadkowo natknęliśmy się na koncert bosa-nova (taki rodzaj tutejszej muzyki podobnej do samby). Jak zwykle piwko, jak zwykle tańce, śpiewy… nasza ekipa jest bardzo rozrywkowa… Kilka rzeczy nas jednak denerwowało, np. transport jak w większości brazylijskich miast. Autobusy nie maja rozkładów, nie wiadomo skąd jaki i dokąd odjeżdża… to bardzo utrudnia życia turystom którzy nie znają portugalskiego, ale dla nas też było uciążliwe, bo co chwilę musieliśmy się kogoś pytać, dowiadywać, nadrabiać kilometry… Na szczęście jest też metro, którym szybko i sprawnie można dostać się do ważniejszych części miasta. A Rio jest naprawdę wielkie… ma ponad 6 milionów mieszkańców…
Mogłabym opowiadać jeszcze sporo, i wiem że fotki nie oddadzą klimatu tego magicznego miejsca, ale zaczęłam już moją podróż po Ameryce Południowej i muszę odpocząć przed kolejnym punktem… tak więc.. oglądnijcie zdjęcia i jak macie pytania to pytajcie, a więcej opowiem już w Polsce….
Pozdrowionka!