Te dwie nazwy to miasta na zachód od Santiago, jaką 1,5 h drogi autobusem, jedno obok drugiego, nadmorskie a więc i turystyczne.
Viña del Mar oznacza morską winnicę a nazwa Valparaiso wywodzi się podobno od „va al Paraiso” – czyli „idzie do raju”. Miasteczka te leżą bardzo blisko siebie, więc można je zwiedzić jednego dnia i tak też zrobiłyśmy. Maria nie poszła do pracy i mimo że miałyśmy pecha z pogodą, bo cały dzień padało, to spędziłyśmy miły piątek.
Spacerowałyśmy uliczkami, chowając się pod parasolami, wjechałyśmy taką śmieszną windą – kolejką na górną część miasta, starą, klimatyczną, z kolorowymi domami. Zjadłyśmy też niby typowy tutaj obiad – chorillana, o której już pisałam. Najadłyśmy się nieźle w typowej, starej knajpce, gdzie czas jakby się zatrzymał jakieś 50 lat wcześniej. Uśmiechnięty Pan przygrywał ludową muzykę, a my przegryzałyśmy frytki piwem domowej roboty. Tzn. ja bo Maria nie pije :) Niestety nie przestawało padać, a do tego przez trzęsienie ziemi wiele miejsc turystycznych było zamkniętych, tak więc koło 18 wracałyśmy już do Santiago.
I tym samym skończyła się moja przygoda w stolicy Chile, bo następnego dnia rano wybierałam się już w dłuuugą podróż na północ kraju.