Geoblog.pl    mabipoland    Podróże    Argentyna    Puente del Inca i całodniowa wyprawa po górach
Zwiń mapę
2010
12
maj

Puente del Inca i całodniowa wyprawa po górach

 
Argentyna
Argentyna, Wycieczka po Andach
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1096 km
 
Niesamowita podróż. W sumie do Mendozy przyjechałam tylko po to żeby zobaczyć Puente del Inca (czyli Most Inków), który zachwycił mnie gdy przygotowywałam się do podróży po Ameryce Południowej. Miejsce to znajduje się mniej więcej w połowie drogi między Mendozą a Santiago de Chile, prawie przy granicy między Argentyną a Chile, jednak żeby naprawdę wczuć się w klimat gór i życia jakie wiedli tam Inkowie wiele wieków temu najlepiej wybrać się na zorganizowaną, całodniową wycieczkę właśnie od Mendozy aż do granicy. I ja tak właśnie zrobiłam. Wyprawa kosztowała mnie 110 pesos argentyńskich (niecałe 90 zł) i naprawdę było warto się na nią wybrać. Już o 7:30 rano bus zabrał nas w podróż po niesamowitych górach, rozpoczynając ją na wysokości 750 metrów n.p.m. a kończąc na około 3.200 m. Pani przewodniczka ostrzegała, że możemy się dziwnie czy źle czuć na takich wysokościach, jednak na szczęście nikt z naszej 9 osobowej załogi nie miał problemów. Mieliśmy ogromne szczęście z pogodą, ponieważ nie tylko mogliśmy cieszyć się z jesiennego słonka które ogrzewało nam twarze, ale dzięki mocnemu światłu dużo lepiej widzieliśmy szczyty gór, łącznie z najwyższym szczytem Ameryki Południowej i jednym z najwyższych na świecie - Aconcagua (ma 6962 m n.p.m.!)

Żeby jednak lepiej wczuć się w tą wyprawę jaką przeżyłam, opiszę wam co widzieliśmy po kolei, co pokryje się ze zdjęciami które później zobaczycie.

Andy wśród których się przemieszczaliśmy są najdłuższym łańcuchem górskim na ziemi. Ciągną się przez prawie 9.000 km przez sporą część tego kontynentu. Po wyjeździe z Mendozy dotarliśmy po jakiejś godzinie do tzw. Precordillera (czyli coś jakby przedgórze), gdzie naszym oczom zaczęły ukazywać się piękne szczyty, a wzdłuż drogi przez całą podróż obserwowaliśmy tory kolei Transandino, która działała tu między 1910 i 1979 rokiem. Podobno jest plan przywrócenia tej kolei, której początkowy projekt łączył Argentynę z Chile.

Pierwszym miasteczkiem jakie odwiedziliśmy była Uspallata, oddalona o jakieś 100 km od Mendozy, gdzie mieliśmy pół godzinną przerwę na śniadanie. Małe, klimatyczne miasteczko z widokiem na góry otoczone przez drzewa w typowo jesiennych kolorach. Czasem żałuję że wybrałam się w tą podróż wczesną zimą (chociażby dlatego że bywa naprawdę chłodno, no i nie wrócę opalona do kraju ;) ) ale takie widoki jak te piękne drzewa na tle Andów sprawiają że w każdej chwili naprawdę bardzo się cieszę że tu jestem, że zdecydowałam się na tą wyprawę.

Podczas dalszej podróży nie wiedzieliśmy na czym zatrzymać wzrok, ponieważ piękne szczyty, kolorowe wzgórza czy zapomniane ruiny i mosty zaskakiwały nas na każdym kroku. Minęliśmy np. górę nazywaną 7 kolorów, i patrząc na nią od razu wiadomo skąd ta nazwa… Myślę że można się na niej dopatrzyć więcej niż siedmiu kolorów… Niesamowite wrażenie.

Dalej most Picheuta zbudowany przez Inków na wysokości 2.000 m.n.p.m. Mały ale bardzo klimatyczny. Nie można było na niego wchodzić ale spacer po jego okolicach i spokój otaczających gór dawały niesamowite uczucie.

Kolejna wioska – Polvaredas, już na wysokości 2.400 m. n.p.m. Na początku wyprawy słysząc że w tak krótkim czasie wzniesiemy się na tak duże wysokości myślałam, że droga będzie dość „ostra”, że będziemy wspinać się w górę pod dużym stopniem albo tak jak to czasem bywa w górach, będziemy wykonywać niesamowite wywijasy na drodze żeby zmieścić się między górą a stromym urwiskiem… Jednak wyglądało to zupełnie inaczej. Droga którą jechaliśmy to krajowa „siódemka”, którą autobusy, ciężarówki i inne takie jeżdżą między Argentyną i Chile. Dlatego też droga ta nie może być strona czy niebezpieczna. Zdziwiłam się ale w ogóle nie czuło się że się „wspinamy”. Droga była prawie płaska. A jednak przewodniczka co chwilę mówiła nam że znów jesteśmy o kilkaset metrów wyżej…

Kolejny punkt – Punta de Vacas, gdzie znajduje się punkt celny dla ciężarówek i gdzie nie pozwolono nam robić zdjęć. Chwilę później jednak było już to możliwe bo na horyzoncie ukazał się Tupungato – stratowulkan („miejsce wybuchu i naprzemiennego wydobywania się magmy oraz materiału piroklastycznego z wnętrza wulkanu”), który jest jednocześnie drugim najwyższym szczytem po Aconcagua w Ameryce Pd.

Następnie zatrzymaliśmy się w centrum narciarskim Los Penitentes, który ze względu na brak sezony był jeszcze zamknięty, ale śnieg który gdzieniegdzie leżał pod budynkami był z wielką radością rozrzucany przez moich towarzyszy podróży, dla których ten biały puch często nie jest znany :) Ale mieli radochę ;))

Po prawej stronie oprócz torów kolei, mostów czy kolejnych ruin widzieliśmy także Cementerio de Alpinistas, czyli cmentarz osób które zginęły próbując wspiąć się na tutejsze szczyty....

No i kolejny punkt – ten najważniejszy – Most Inków, położony na wysokości 2.720 m. n.p.m. Zobaczycie na zdjęciach że to coś niesamowitego! Wielu osobom już powtarzałam, że to jeden z niewielu punktów mojej podróży który wygląda dokładnie tak samo na zdjęciach znalezionych w Internecie jak w rzeczywistości. Te niesamowite żółto – pomarańczowe kolory góry zostały tak uformowane przez gorące źródła przepływającej tam rzeki. To tzw. naturalny most, niesamowicie wyrzeźbiony przez naturę w miejscu gdzie kiedyś znajdował się hotel czy sanatorium. Jego ruiny widać po prawej stronie nad mostem, i nad małą kapliczką. Miejsce to zostało zniszczone dawno temu chyba przez wielką lawinę śnieżną, a następnie zamknięto też budynek widoczny na zdjęciach przy samym moście, ze względu na niesamowitą formę tworzoną przez naturę. W 1995 roku zamknięto też niestety wejście na sam most, więc można całość oglądać tylko z daleka, ale i tak robi niesamowite wrażenie. Stałam tam nie wiem ile minut zastanawiając się jak Matka Natura jest w stanie stworzyć takie cuda. I do tego gorąca woda płynąca w dole… i słoneczko mocno świecące… to wszystko sprawiało że byłam naprawdę szczęśliwa…! Na pewno nigdy nie zapomnę tego wszystkiego co tu przeżyłam i zobaczyłam.

Po dłuższej chwili w tym miejscu podążyliśmy w stronę busa, mijając targ cudownych wyrobów, ciepłych czapek i szalików, różnokolorowych rzeźb… bardzo ładne rzeczy tylko niestety od razu musiałam zapomnieć o kupnie czegokolwiek, mając w pamięci wagę mojego bagażu i drogę którą jeszcze mam przed sobą.

Jeden z ostatnich punktów naszej wycieczki – postój w miejscu gdzie widać było dobrze, chociaż w oddali, najwyższy szczyt Ameryki Pd – Aconcagua. Wprawdzie znajdował się on między innymi górami położonymi bliżej nas, co dawało wrażenie że te góry są wyższe, jednak na słowo wierzyliśmy że olbrzym przed nami ma prawie 7.000 m. n.p.m. No i oczywiście, jak już nie raz zauważyłam, Polaków jest wszędzie pełno i również tutaj nie mogło nas zabraknąć. Nie spotkałam jednak tutaj naszych rodaków, jak mogliście pomyśleć. Nie nie. Otóż wyobraźcie sobie, że znajduje się na tej górze miejsce zwane „Ruta Glaciar de los polacos”, czyli trasa lodowcowa Polaków!! Skąd ta nazwa? Otóż pierwszymi śmiałkami którzy próbowali zdobyć tą górą tą właśnie trasą w 1934 roku byli właśnie Polacy! Jak przyjrzycie się na zdjęciach to pod szczytem znajduje się taki dość szeroki poziomy mocno ośnieżony pas – to właśnie to miejsce. Także znów daliśmy o sobie znać ;) Na tą górę co roku próbuje się wspiąć około 4.000 osób, z których udaje się to około połowie! W roku 2008 podczas wspinaczek zginęło tam 6 osób a rok temu „tylko” jedna.

Naszą trasę kończymy prawie pod granicą chilijską w Las Cuevas, które ma aż... 9 mieszkańców :) Przynajmniej poza sezonem bo w sezonie zjeżdża się tu sporo turystów. I to ten punkt właśnie znajduje się na wysokości 3.200 m. n.p.m. i jest najwyższym osiągniętym przez nas. Stąd już widać most łączący Argentynę z Chile, który podzielony jest równo po 1,5 km dla każdego kraju. Niestety dość słynny tam Christo Redendor, czyli pomnik Chrystusa Zbawiciela jest też zamknięty…. Kolejny raz mam pecha co do Christo… poprzedni był zamknięty w Rio de Janeiro… Ale i tak chwile tu przeżyte są niezapomniane!

Około 15 ruszamy w drogę powrotną, po obiedzie zjedzonym w restauracji przy Puente del Inca i po 2,5 h drogi jesteśmy z powrotem w Mendozie. Z pewnością wspaniały wypad i wszystkim bardzo go polecam!!

No i zapraszam do fotek!!

Do zobaczenia w CHILE!

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (46)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Sonia
Sonia - 2010-05-12 23:05
Piękne widoki! Naprawdę zazdroszczę:) Wczoraj byłam w poznańskim biurze AIESECu sprawdzić po miesiącu czy jakieś nowe wolontariaty wrzucili do bazy na wakacje do Am. Płd, ale na taki termin jest ich mało i do tego jakieś marketingowo-administracyjne, nie edukacyjne:/ Robią właśnie rekrutację teraz w maju, a potem to dopiero w lipcu na wyjazdy jesienne, tak więc będę próbować może w przyszłym roku, jak nie to dopiero po studiach, kicha;p
 
 
mabipoland
Magdalena B.
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 130 wpisów130 245 komentarzy245 3331 zdjęć3331 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.06.2010 - 07.06.2010
 
 
30.05.2010 - 01.06.2010
 
 
19.05.2010 - 27.05.2010