Geoblog.pl    mabipoland    Podróże    Ekwador    Niebezpieczna droga z Peru do Ekwadoru i szybkie zwiedzanie miasta Cuenca
Zwiń mapę
2010
30
maj

Niebezpieczna droga z Peru do Ekwadoru i szybkie zwiedzanie miasta Cuenca

 
Ekwador
Ekwador, Cuenca
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Wyjeżdżam z Peru, wjeżdżam do Ekwadoru. Wydaje się to takie proste. A wcale nie było… Wydawało mi się że poprzednia podróż – ta do Limy – była najgorsza. Myliłam się. To chyba właśnie 2 dni spędzone w drodze z Limy do Cuenci w Ekwadorze będę wspominać z gęsią skórką…

Planując podróż jeszcze w Brazylii założyłam sobie że na pewno znajdzie się jakiś autobus z Limy do Cuenci, bo przecież to duże miasta, no więc jak mogłoby nie być żadnego logicznego połączenia… ale nie było! Okazało się że nie wystarczy jedna przesiadka ani dwie… przesiadałam się trzy razy, i musiałam bardzo mocno kombinować by nie musieć przesiadać się na samej granicy bo jest podobno równie niebezpieczna jak ta między Chile a Peru a może bardziej. Wiele osób przestrzegało mnie właśnie przed tym odcinkiem mojej drogi jak coś na co muszę zwrócić szczególną uwagę. Problem był jednak w tym że nie bardzo dało się zaplanować tą podróż bo nie mogłam nigdzie, w Internecie czy jakichkolwiek innych miejscach uzyskać informacji o połączeniach, kosztach, godzinach… nic. Nie pozostało mi nic innego jak jechać od punktu do punktu i kombinować jak w najkrótszym czasie i o tanich kosztach dostać się ze stolicy Peru do jednego z największych miast Ekwadoru. Tak jak pisałam wyjechałam 28 maja z Limy autobusem z „lewego” dworca który miał mnie zawieźć do Piury. Wyjechałam jakoś po 22, i w Piurze byłam o 14 następnego dnia. Tam wiedziałam że muszę dostać się do firmy jeżdżącej do Ekwadoru. Ktoś podał mi nazwę takiej firmy, Loja coś tam, więc w Piurze po prostu wzięłam taksówkę i kazałam się tam zawieźć, ponieważ nie miałam pojęcia jak się tam dostać. Zapłaciłam 5 soli i znalazłam się przed dużą halą w której nie widać było ani jednego autobusu, a jedynie dwie czekające Panie i jakiegoś pana wydającego się być właścicielem tego interesu. Podeszłam do niego i pytam kiedy odjeżdża następny autobus do Cuenca, a on mi odpowiada że nie ma takich autobusów ani u niego ani u nikogo, że trzeba dojechać gdzieś bliżej i się przesiąść. Ok., wiedziałam że po drodze leży miejscowość Loja więc pytam o następny autobus do tej miejscowości, licząc że pewnie godzinkę czy dwie poczekam. A tu dowiaduję się że kolejny taki autobus odjeżdża o 21… czyli za 7 h… no świetnie… jeden problem to czekanie a drugi to to, że w środku nocy, po ciemku, będę w jakiejś dziurze, sama, nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić… Bałam się, ale nie miałam innego wyjścia… Miałam sporo godzin czekania więc postanowiłam poszukać czegoś do jedzenia bo byłam bardzo głodna. Zostawiłam bagaże pod opieką tego faceta (musiałam mu zaufać, nie miałam za bardzo innego wyjścia… to było bezpieczniejsze niż noszenie wszystkiego ze sobą) i spytałam gdzie coś zjem. Wskazał mi kierunek ale powiedział że nie radzi za dużo chodzić po tym miasteczku bo obcokrajowcy nie są tu zbyt mile widziani… No to super… przeszłam się kawałek skupiając na sobie wzrok przechodniów i weszłam do pierwszego miejsca podającego jedzenie. Zamówiłam jakiegoś kurczaka, ryż i warzywa, i od momentu gdy złożyłam zamówienie mniej więcej do połowy posiłku stała obok mnie około 6 letnia dziewczynka błagająca o pieniądze… udawałam że nie rozumiem o co jej chodzi, uciekałam wzrokiem ale było mi jej żal. Problem w tym że naprawdę nie miałam jej co dać bo miałam trochę pieniędzy na jedzenie i 1 sola na Internet a zresztą wszyscy mówią że nie powinno się dawać pieniędzy dzieciom. W każdym razie z każdym kęsem jedzenia czułam jak ta mała pożera go razem ze mną… Dopiero po kilku ładnych minutach właścicielka lokalu kazała dziewczynce sobie pójść mówiąc jej że nie rozumiem co do mnie mówi, mimo że oczywiście zamówienie złożyłam wcześniej po hiszpańsku. Gdy zjadłam weszłam do miejsca gdzie można było skorzystać z Internetu i spędziłam tam godzinę, po czym wróciłam na dziwny mały dworzec gdzie na szczęście moje bagaże spokojnie na mnie czekały. Miałam przed sobą jeszcze jakieś 5 h czekania, więc rozłożyłam się na 3 plastikowych krzesełkach i próbowałam zasnąć z torebką pod głową. Jednak po chwili ktoś do mnie podchodzi i mówi, że mój autobus zaraz odjeżdża… Zaspana odpowiedziałam że ja jadę dopiero o 21 a jest 17 więc to nie jest mój autobus, ale z ciekawości spytałam dokąd on jedzie. Okazało się że jedzie do granicy z Ekwadorem, do miejscowości Macara (już za granicą peruwiańsko-ekwadorską). Nie zastanawiałam się długo tylko wzięłam swoje rzeczy i pobiegłam w stronę autobusu, no bo jednak będę bliżej mojego celu zamiast bez sensu czekać jeszcze kilka godzin tutaj. Gdy już wsiadłam to trochę się przestraszyłam, bo w autobusie poza mną i dwoma kierowcami był tylko jeden mężczyzna a czekała mnie długa podróż przez niebezpieczną do tego granicę, a poza tym autobus nie chciał odpalić… więc miałam niezłego pietra. Spytałam kierowcę czy to coś poważnego ale zapewnił mnie że nie i że jeśli nie jestem pewna to mogę wysiąść. Zostałam jednak, modląc się żeby jak najszybciej ta droga minęła i żebym była już w Cuence. Ruszyliśmy, a ja usiadłam zupełnie z przodu, w sumie jakoś tak dlatego żeby była blisko wyjścia… Nie powiem, bałam się… Ułożyłam plecak pod nogami, torebkę pod głowę, bułki na drogę na siedzeniu obok i próbowałam się zdrzemnąć. Miałam przed sobą jakieś 5 h drogi. Jechało się spokojnie, i ze zmęczenia trochę przysypiałam. Po jakichś 3 godzinach dojechaliśmy do granicy, ale kierowca w sumie zapomniał że ja oraz jeszcze ten jeden pasażer musimy zarejestrować wjazd do kraju poprzez wbicie pieczątek i musiał trochę cofnąć się, co mu nie bardzo odpowiadało. To przejście graniczne było bardzo dziwne.. jakieś takie lewe… policjanci siedzieli jak gdyby nigdy nic, popijali coś, może nawet alkohol, gdy spytałam ich gdzie mam iść pokazali mi zupełnie złe miejsce więc dość długo szukałam odpowiednich miejsc gdzie najpierw muszę wbić pieczątkę wyjazdu z Peru a potem po drugiej stronie mostu pieczątkę wjazdu do Ekwadoru, po czym jeszcze raz cofnąć się do tych policjantów i oni musieli podbić jeszcze coś tam. Ogólnie zero organizacji, podejrzewam że wiele spraw załatwianych tam było na lewo, ale postarałam się uciec stamtąd najszybciej jak mogłam i wolałam więcej nie przyglądać się co się tam dzieje.

Najważniejsze że znów byłam w – powiedzmy – bezpiecznym autobusie i że byłam już na terenie Ekwadoru!! Jupii!! Strach jednak nie minął, no bo jednak ci trzej mężczyźni w każdej chwili mogli mi zrobić co chcieli, mogli wywieźć niewiadomo gdzie i nikt by się o tym nie dowiedział. Do tego byłam przecież bez telefonu... Starałam się o tym nie myśleć, ale modliłam się w myślach najgoręcej od początku całej podróży. W pewnej chwili usłyszałam że jeden z kierowców idzie do tyłu autobusu i usłyszałam też szelest plastikowej torebki. Otworzyłam oczy i nie uwierzycie co się stało…. Otóż nie było moich bułek! Gościu przechodząc wziął paczkę z moim jedzeniem! Czujecie to?!?! W pierwszym momencie chciałam iść do niego i kazać mu oddać jedzenie ale chyba dobrze że się powstrzymałam, bo potem zdałam sobie sprawę że jeśli zabrał moje bułki to jeśli mu się postawię (albo i bez tego) może mi zabrać cokolwiek, i zrobić cokolwiek… Postanowiłam więc siedzieć cicho udając że nic się nie stało i czuwając doczekać do końca tej strasznej drogi. Oczywiście nie zmrużyłam już oczu, schowałam się tylko pod śpiworem bo było mi strasznie zimno ale cały czas kontrolowałam sytuację.

Na szczęście reszta drogi minęła spokojnie i po 20 znalazłam się w miejscowości Macara. Tam od razu udałam się do punktu sprzedaży biletów żeby dowiedzieć się kiedy odjeżdża następny autobus do Cuenci lub chociażby do Loja. Okazało się że następny jest … jutro! A sam punkt zamykany jest za 2 h i będę musiała do jutra czekać na dworze…. Masakra… Usiadłam zrezygnowana, ale usłyszałam przypadkiem że o północy będzie tędy przejeżdżał autobus jadący do Loja. Spytałam dlaczego nie powiedziała mi o tym autobusie Pani nie potrafiła racjonalnie odpowiedzieć, kręciła coś że on nie zawsze jeździ lub nie zawsze się zatrzymuje… w każdym razie dla mnie oznaczało to 4 godziny czekania a nie całą noc… Okazało się też jednak, że … to ten sam autobus na który czekałam jeszcze w Piurze… myślałam że zwariuję! Mogłam sobie spokojnie czekać w tamtym miejscu i ominęłaby mnie przygoda z niebezpiecznym pojazdem z 3 mężczyznami i kradzieżą bułek, no ale teraz już czasu nie mogłam cofnąć. Pani oczywiście nie sprzedała mi biletu, pozwoliła tylko do 22 czekać wewnątrz dworca a od 22 gdy zamknęli czekałam na dworze. Na szczęście przysiadło się jakieś starsze małżeństwo i jeszcze jakiś chłopak więc czułam się w miarę bezpiecznie. Po północy podjechał autobus i chciałam kupić bilet… no i co? Nie miałam dolarów, które obowiązują w Ekwadorze…. Pan Kasjer z niechęcią przyjął ode mnie soles, przeliczając je sobie po korzystnym dla siebie oczywiście kursie. No ale nie miałam innego wyjścia. Kolejne 4 godziny drogi… i po 4 rano byłam w mieście Loja. Stąd musiałam dostać się do Cuenci, i modliłam się żeby teraz już obyło się bez problemów. Okazało się że za kilkanaście minut odjeżdża autobus do Cuenci, a później jest znów kilkugodzinna przerwa więc koniecznie chciałam tym jechać. Ale… znów problem! Nie było gdzie wymienić pieniędzy, gdyż było za wcześnie a gdy chciałam wyciągnąć dolary z bankomatu ten odmówił posłuszeństwa! Miałam już dość, powoli łzy napływały mi do oczu, ale stwierdziłam że się nie poddam! Poszłam zagadać do pani sprzedającej bilety czy mogę zapłacić w soles. Oczywiście nie zgodziła się, ale po kilku minutach błagania gdy zobaczyła łzy w moich oczach zawołała kierowcę i ten na szczęście zgodził się żebym zapłaciła dopiero po dojechaniu na miejsce. Jeny jaka byłam wdzięczna… ! Już szłam do autobusu który miał za 2 minuty odjechać gdy… kolejna przeszkoda! Okazało się że żeby wejść na platformy z których odjeżdżają autobusy trzeba wrzucić do automatu jakieś kilka centów jako opłatę dworcową… a ja nie miałam żadnych pieniędzy amerykańskich, a innych monet maszyna nie chciała przyjąć. Zaczęłam błagać ludzi o wymianę soli a gdy nikt nie chciał się zgodzić byłam zmuszona poprosić o te kilka centów. Pierwszy raz w życiu musiałam prosić o pieniądze… czułam się jak żebraczka, ale miałam to gdzieś – najważniejsze to dojechać na miejsce! Ubłagałam dziewczynę która wpuszczała do łazienek żeby dała mi te kilka centów, chciałam jej coś dać w zamian, chociażby paczkę chusteczek (nic innego nie miałam pod ręką) ale nic nie wzięła tylko kazała się spieszyć bo autobus już ruszał! W ostatniej chwili wpadłam na platformę i na szczęście autobus na mnie poczekał, pomogli mi się zapakować i wyczerpana, zapłakana i rozczochrana opadłam na siedzenie… Masakra….

Zasnęłam natychmiast i obudziłam się już w Cuenca około 10 rano 30 maja. Nawet nie wiem kiedy przespałam własne imieniny które były dzień wcześniej… to był koszmar, ta droga dała mi się nieźle we znaki. Prawie dwa dni w drodze, w niebezpieczeństwie, niesamowitych sytuacjach… miałam nadzieje że najgorsze już za mną. Musiałam jeszcze oddać kierowcy kasę za bilet i na szczęście tym razem karta zadziałała i wszystko było ok.

Byłam już w Ekwadorze i zostało mi dosłownie kilka miejsc do odwiedzenia. Przez chwilę myślałam że odpuszczę sobie zwiedzanie Cuenci tym bardziej że koleżanka którą miałam tam odwiedzić musiała wyjechać, ale stwierdziłam że skoro droga tutaj była taką męczarnią to po prostu muszę poznać to miasto. Najpierw jednak poszukałam biletu w dalszą drogę. Znów oczywiście nie dostałam bezpośredniego biletu do Manty, gdzie czekał na mnie kolega również poznany w Kolumbii. Musiałam najpierw jechać do Gualaquil i potem dalej kombinować.

Kupiłam więc bilet na 16, zostawiłam bagaż u firmy która miała mnie później wieźć w dalszą drogę i wybrałam się zwiedzić to miasteczko. Podjechałam do centrum taksówką i pochodziłam trochę po małym aczkolwiek ładnym głównym placu i przyległych uliczkach. Znalazłam nawet punkt informacji turystycznej ale niestety nie mieli zbyt wiele do zaoferowania poza wskazaniem mi kilku ciekawszych kościołów i budynków. Pochodziłam, kupiłam przesmaczne lody domowej roboty, obowiązkowo kartki, zjadłam coś (jakieś skrzydełka z kurczaka z frytkami i ryzem za 3 dolary), porobiłam fotki ciekawych budynków i stoiska z typowymi turystycznymi pamiątkami i ...się rozpadało… poszłam jeszcze nad rzeczkę i wróciłam na dworzec, bo chodzenie w deszczu jakoś niespecjalnie mnie cieszyło. Udało mi się zmienić bilet na wcześniejszy i jakoś koło 14:30 byłam już w autobusie do Gualaquil a stamtąd miałam dostać się do Manty – w sumie prawie ostatniego punktu mojej wyprawy.

Uff było ciężko...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (30)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
izabielerzewska
izabielerzewska - 2010-09-13 18:12
Naprawde czyta się to tak...aż włos się jeży, a w oczach łza ze strachu o Ciebie! Dobrze, że pisałaś to będąc już bezpieczna w domu, bo inaczej to ja nie wiem... :o
Magda... ale te skarpety do sandałów??? :o hehehehehhe! Takie rzeczy to tylko w Ekwadorze... ;)
 
mabipoland
mabipoland - 2010-09-27 18:27
eee nie takie rzeczy jak skarpety do sandałów się tam nosiło ;)) a historie z życia wzięte, i specjalnie nie mówiłam wam wcześniej by byście ze strachu padli... pozdrowionka
 
magdaha
magdaha - 2012-01-21 14:52
Interesujące. Mój syn ma dziewczynę z Ekwadoru więc przeczytałam z zainteresowaniem.
Pozdrawiam
A co do skarpet do sandałów hmmmm to Polacy są Ekwadorczykami hehehehehehe
 
ma
ma - 2015-07-13 11:18
mieszkam w miescie loja 10 lat jak ktos chce pomocy wprowincji loja moze liczyc na mnie marek m.
 
mm
mm - 2018-09-05 17:07
dalej mieszkasz w Loja?Wybieram sie do Cuenca
pozdr
Marek
 
 
mabipoland
Magdalena B.
zwiedziła 5.5% świata (11 państw)
Zasoby: 130 wpisów130 245 komentarzy245 3331 zdjęć3331 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
07.06.2010 - 07.06.2010
 
 
30.05.2010 - 01.06.2010
 
 
19.05.2010 - 27.05.2010