Skoro ten blog jest takim jakby dziennikiem czy pamiętnikiem, więc postanowiłam opisać wam jak wygląda mój typowy dzień, i pokazać na zdjęciach co widzę i co przeżywam. Moze poczuję sie przy tym troszke jak w podstawówce, kiedy Pani Estera (pozdrowienia dla rodziny Lipiakow!! ;)) ) kazała nam pisać pamiętnik co robimy w ciągu dnia !! ale myślę że to fajny pomysł.
Od czego by tu zacząć. Może od tego że w tym tygodniu nasza praca ogranicza się raczej do pracy biurowej, tak więc jesteśmy na miejscu, w Bogocie. Tak więc ponieważ w biurze powinnismy byc kolo 8:30 (co oznacza 9 w Kolumbii ;)) ) i ponieważ żeby trochę się poruszać z rana chodzimy do pracy pieszo (jakieś 40 minut), dlatego trzeba wyjść z domu dość wcześnie. Jako że jest nas w mieszkaniu 4, dlatego żeby wszyscy zdążyli się przygotować, wykąpać, zjeść sniadanko - trzeba wstać dość wczesnie. Sniadanko kazdy szykuje sobie sam, ja najczesciej zjadam musli z jogurtem albo chleb tostowy z białym serkiem i pomidorem.
Gdy juz wszyscy się uszykują wychodzimy do pracy. Maszerujemy sobie te kilka kilometrow, a pozniej w ramach kolejnych cwiczen wchodzimy na 12 pietro po schodach... tzn ci co chcą, czyli najczęściej dziewczyny, bo Jordi jakoś się do tego nie pali ;))
W pracy różnie to bywa. Niestety czasem nie ma dla nas zadań, i nudzimy sie caly dzien... ale wtedy najczęściej przypominamy się szefostwu i dają nam jakieś mega-trudne zadanie, czyli porządkowanie akt czy robienie jakichś raportów. Często to tzw "brudna robota", ale co zrobic. Oczywiscie wolimy pracę w terenie, ale czasem trzeba i pomóc w biurze.
Także tak ucieka nam czas aż do przerwy obiadowej, która w więkoszości kolumbijskich firm przypada na 12-14. Często w tym czasie chodzimy do pobliskiej restauracji (bo to za mało czasu zeby isc do domu i przygotowac obiad), mamy swoje ulubione miejsce w którym za 5.500 pesos zjadamy Menu dnia, czyli zupa lub owoce, drugie danie (jak zwykle w Kolumbii - jakies mięsko do wyboru, ryż, czasem ziemniaki albo juka lub makaron, oraz sałatka lub inne warzywa - fasola, ogórki czy jakiś inny wymyślony na ten dzień smakołyk). Po obiedzie najczęściej chodzimy po uliczkach, albo idziemy do pobliskgeo parku. W tą środę poszliśmy na koncert do Muzeum Narodowego - koncert gitarowy, a później fortepian i śpiew. Było całkiem fajnie gdyby nie to że śpiewali po niemiecku ;))
Na fotkach można zobaczyć co spotykamy na ulicach, przechadzając się. Ostatnio zobaczyłam rzecz która mnie zadziwiła, i spowodowała uśmiech na mojej twarzy - jedna z Pań sprzedawała ... ubranka dla Barbi, tak na ulicy, jak owoce czy gumy do żucia. Wydało mi sie to bardzo dziwne, ale słodkie :) Poza tym jak zwykle spotkać można "minuty" na komórkę, wszechobecne swierze egzotyczne owoce, zegarki, piracką muzykę, ubrania, hot-dogi, gumy do żucia i papierosy na sztuki :)
Po przerwie obiadowej wracamy do pracy i znów lub się nudzimy, lub robimy to co akurat jest do zrobienia... i liczymy że kolejny dzień lub chociaz tydzien będzie w terenie :) Nie powinnam narzekac, bo ta praca naprawdę jest latwa, lekka i przyjemna, ale czasem nicnierobienie męczy dużo bardziej niz najcięższa praca :)
Jeśli chodzi o sam projekt, to po dwóch miesiącach w końcu zaczynamy rozumieć po co tu jesteśmy... dlaczego Accion Social zdecydowała się sfinansować pobyt w Kolumbii 30 obcokrajowców (z całkiem niezłym wynagrodzeniem jak na tutejsze warunki). To najzwyklejszy MARKETING... Kraj inwestuje w przyjazd obcokrajowców, ktorzy po powrocie do swoich krajów beda opowiadac jakim to fajnym, bezpiecznym i przyjaznym miejscem jest Kolumbia, zareklamują ten kraj u siebie, może namówią innych do przyjazdu tu.... To że jezdzimy po wioskach i odwiedziamy biedne rodziny nie znaczy ze w jakimkolwiek stopniu im pomagamy... może kilka razy poprzez nasze raport z wjazdów szefostwo Akcji zauwazylo niektóre problemy niektórych gmin, ale tak poza tym to żadne z naszej 30tki nie potrafi do końca wytlumaczyć sensu naszego pobytu tu. To jednak że nie mamy wiele pracy, ze mozemy jezdzic i jako wybrani poznawać rzeczywistosc kolumbijskich biednych wiosek sprawia, ze kazde z nasz jest super zadowolone z pobytu tu... tak naprawde nie moglismy wymarzyć sobie lepszej praktyki :) Takze nie marudzimy nawet jak trzeba wykonać jakieś meganudne zadanie w biurze.
Tak upływa nam czas do 17, kiedy to zaczynamy zwijać się do domku. Najczesciej idziemy tez pieszo, ale czasem gdy np mamy komputery ze soba, lub gdy zostajmy dłużej i zaczyna się sciemniach (a tu sciemnia sie zawsze ok 18) to bierzemy taksówkę. Szybciej i bezpieczniej. I tanio!.
Po dotarciu do domku odpoczywamy trochę, siedzimy przy komputerkach, oglądamy tv, sluchamy muzyczki, jemy :) Czasem wieczorem wychodzimy zobaczyć sie ze znajomymi, albo na jakąs wystawę czy do kina, albo zapraszamy znajomych do siebie, jak to zrobiliśmy wczoraj - zaprosiliśmy wszystkich naszych znajomych oraz innych praktykantów z roznych krajow na tzw Wieczor Praktykantów. Przyszlo sporo osób i by bardzo fajnie, łącznie z dobrym jedzonkiem, tańcami i kolumbijskim Aguariente.
I tak mijają nam dni... oczywiście każdy jest inny, czasem robimy więcej, czasem mniej, w weekendy staramy się poznawać ciekawe miejsca i wychodzimy na imprezki... Fajne życie :)
Może nie opisałam wszystkiego dokładnie, wiele obserwacji wciąż jest w mojej głowie i czeka na przelanie ich na papier... ale mam nadzieję że chociaż w małej części mogliscie poczuć jak spędzam tu dni !
Zapraszam do obejrzenia fotek!!
Pozdrawiam serdecznie wszystkich :))