Czasem przypadkowo spotkani ludzie potrafią w jednej chwilę zmienić zwykły, nudny dzień w dzień pełen wspaniałych historii, ciekawych poznanych osób, rozmów godzinnych o tym co dziwi obcokrajowców w odległym kraju. I to właśnie przydarzyło się mi. Przypadkowo spotkana na ulicy znajoma mama Airy zmieniła moje nudne życie tu w ciąg przygód, z obietnicami (tym razem już chyba „spełnianymi”) zobaczenia tego wszystkiego co dla zwykłych mieszkańców jest normalne, a dla obcokrajowców tak różne. Chodzi o cmentarze, o plantacje warzyw których nikt nie chce kupować, o wspaniałe wodospady, gospodynie noszące pranie na głowie i piorące je w rzece, i oczywiście o biedniejszą część miasta, do której nigdy nie dotarłabym z Airą.. i opowieści których nie słyszy się normalnie na ulicy....
Elisabeth ma jakieś 50 lat i pochodzi z Urugwaju. Ma rodzinę rozsianą po całym świecie, jej córka mieszka w Austrii, więc często odwiedza Europę. A co za tym idzie – ma spojrzenie na świat od strony obcokrajowca, od strony turysty, wszystko ją ciekawi, jak ja uwielbia zdjęcia. W Brazylii jest od jakichś 20 lat. Przyjechała tu razem z mężem (z którym właśnie się rozwiodła) do tej mieściny zwanej Buenopolis ponieważ nie było tu lekarza, a jej eks-mąż właśnie jest lekarzem. Wybudowali dom, zaczęli tu pracę i po kilku latach chcieli stworzyć szpital. Do chwili obecnej się to nie udało.... Dlaczego? Ona podsumowuje to krótko jako „sprawy polityczne”. Udało im się zdobyć spore fundusze z Europy, ale mimo to nie dostali zgody na budowę szpitala. I jak teraz wygląda sytuacja zdrowotna mieszkańców tej wioski? Jest jeden punkt medyczny, który ma kilku lekarzy, udziela pierwszej pomocy, ale w bardzo ograniczonym zakresie. A najbliższy szpital znajduje się…. 100 km dalej!! Porody odbierane są tylko tam. Dlatego też wiele tutejszych dzieci urodziło się w karetce. Także osoby z zawałem serca przewożone są do innej miejscowości.. i wiele z nich podczas tej prawie 2 godzinnej drogi umiera. Teraz już się nie dziwię że prawie codziennie słyszy się tu o czyjejś śmierci, mimo że miasteczko ma jakieś 10.000 mieszkańców. A karetki są dwie, malutkie, i nie mają prawie żadnego wyposażenia… Tym bardziej boli i dziwi fakt że tutejsze władze nie godzą się na wybudowanie szpitala, mimo że są na to fundusze i chętne do tego osoby. Tym samym urzędnicy przyczyniają się do śmierci wielu mieszkańców.. ale normalnie się tu o tym nie mówi. Usłyszałam o tym dopiero od Elizabeth. Rozmawiałam dość długo z nią i jej córką, śmiałyśmy się z uwielbienia Brazylijczyków do ryżu i złych nawyków żywieniowych, do tego że nie jedzą warzyw czy owoców, i że normą dla nich jest pieczenie tłustego mięsa o północy. Co najdziwniejsze wiele moich spostrzeżeń było identycznych jak ich, mimo że ja patrzę na Brazylię oczami Polki, a one oczami kobiet z Urugwaju, który przecież graniczy z Brazylią. Jednak mimo to wiele spraw jak ich cechy charakteru, zwyczaje, czy polityka wydawała nam się dziwna lub inna w tych samych sytuacjach. Były w szoku jak powiedziałam im że jestem tu ponad 2 tygodnie i w sumie NIC nie zobaczyłam.. że spędzam dni przed TV i komputerem, mimo że uwielbiam poznawać nowe miejsca. Wszystkie żałowałyśmy że nie poznałyśmy się wcześniej…
Już następnego dnia (czyli dziś :) ) spędziłam z nimi dużo czasu. Wstałam przed 7 rano i razem z córką Elizabeth – Cecilią poszłam do jej pracy. Mam niesamowite szczęście, bo trafiłam na osobę która pracuje w czymś bardzo podobnym do tego przy czym ja pracowałam w Kolumbii. Tylko że Cecilia nie pracuje dla żadnej organizacji, a dla tej właśnie placówki zdrowia o której pisałam przed chwilą. Jej praca polega na tym, że chodzi razem z innymi osobami jak ona po Buenopolis od domu do domu i sprawdza stan zdrowia mieszkańców. Tzn. przede wszystkim sprawdza czy dzieci są na czas szczepione, i zajmuje się głównie osobami z nadciśnieniem i cukrzycą, których jest tu bardzo wiele. Umawia ludzi na kontrole lekarskie, także do dentysty, pyta jakiej pomocy potrzebują, rozmawia, tłumaczy. I ja dziś miałam okazję towarzyszyć jej w pracy! Upał był nie do zniesienia, więc musiałam chronić się pod parasolką (jak sama nazwa wskazuje – „para sol” czyli „na słońce” a nie „na deszcz” hihi). Myślałam najpierw o tym że się przynajmniej opalę trochę, chodząc tak w słońcu po miasteczku, ale szybko Cecilia odwiodła mnie od tego pomysłu, opowiadając wiele historii dzieci i starszych stąd którzy chorują na raka skóry właśnie przez słońce. Tutaj słońce jest podobno inne niż u nas, dużo mocniejsze i dla tak białej skóry jak moja jest bardzo niebezpieczne. I nawet kremy z filtrami nie zawsze chronią… Więc chyba jednak nie wrócę do Polski za bardzo opalona….
Razem z nową znajomą odwiedziłam wiele domów w biedniejszej części miasta, czyli tzw. „favelas”. Jest to bardzo popularne w Brazylii, bo jak dowiedziałam się (oczywiście od Elizabeth) 90% Brazylijczyków żyje w biedzie. Tylko 10% jest bogatych. I to podobno baaaaaaardzo bogatych. Rozbieżność jest nie do wyobrażenia. Opowiadały mi, że biedni to tacy biedni którzy nie mają nic. Natomiast jeśli ktoś jest bogaty, to ma swoją własną wyspę, ma dom w Miami, drugi gdzieś na innym jeszcze kontynencie, dziesiątki służb, kilka firm, inny samochód na każdy dzień i ileśtam milionów reali miesięcznie tylko na napiwki… Niesamowite… nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Nasłuchałam się jak bardzo widoczny jest ten podział i jak bardzo bogaci nie przejmują się losami biednych.
A wielu takich biednych miałam okazję dziś poznać. Malutkie domy z przeróżnych materiałów, z drewna, metalu, betonu… kuchnie na zewnątrz albo razem z pokojem, łazienki w masakrycznym stanie…o ile w ogóle były… jak można się domyśleć stan zdrowia w takich warunkach nie może być dobry. Bardzo wiele osób niepełnosprawnych, chorych, osoby z zaawansowaną cukrzycą, których kończyny w bardzo złym stanie nie pozwalały już się samodzielnie poruszać… Tylko jedno dziecko jakie odwiedziłyśmy miało aktualne szczepienia. Innych mamy „zapominały” albo po prostu było im nie po drodze. Zadaniem osób jak Cecilia jest wytłumaczenie im jaką krzywdę robią tym swoim dzieciom i jak ważne jest szczepienie na czas, tym bardziej że wszystkie szczepienia są tu bezpłatne.
Duże wrażenie zrobił na mnie chłopiec ok 5 letni, który gdy tylko weszłyśmy do domu to przytulał nas wszystkie po kolei i robił słodkie minki i ślicznie się witał a po chwili zmieniał się w potwora... Bił mame i siostre, kopał, gryzł... rzucał się na ściany, na wszystko co znalazł po drodze.... potem znów się uspakajał i tylił... straszne... Podobno czasem zachowuje się jak zwierzaczek... jak pies... zębami rozrywa zabawki czy buty... gryzie wszystko i wszystkich... a rodzina i dom wydają się być normalne.... Podobno jest pod opieką psychologa, ale nie potrafią mu inaczej pomóc.... ehhh
Często zdarzało nam się że idąc ulicą ludzie zaczepiali nas i pytali lub wręcz pokazywali różne swoje dolegliwości zdrowotne, i po krótkiej rozmowie z Cecilią dostają skierowanie do lekarza albo do apteki, w zależności od potrzeby. A Cecilia nie jest lekarzem… nie jest nawet pielęgniarką! Powiedziała mi że jest „prawie pielęgniarką”. Gdy jest taka potrzeba to razem z nią do danego domu idzie lekarz, udzielając pomocy na miejscu. A gdy dzieje się coś poważnego? Nagły przypadek, zawał…? Tak jak pisałam wyżej – jak ktoś ma szczęście to dojedzie do szpitala………
Można by na ten temat pisać bardzo wiele. Na temat biedy, polityki, różnic… na temat moich nowych znajomych… ale myślę że będzie jeszcze ku temu okazja, więc na razie to na tyle :) Fotek nie ma zbyt wiele, gdyż nie chciałam ich pstrykać ludziom w tak ciężkiej sytuacji, i tym bardzo chorym… źle bym się z tym czuła. W Kolumbii jednak w tym pracowałam, tu załapałam się „przez przypadek”.. Najsłodsze jak zwykle dzieciaczki :)
Pozdrawiam