Przemily weekend w wyborowym towarzystwie! Prawie wszyscy Trainee z BH wybrali sie do domu jednej dziewczyny z AIESECa. Po 4 h drogi w piatkowy wieczor dojechalismy do przepieknego miejsca, polozonego bezposrednio nad jeziorem. Ogromny dom, typowo do zapraszania gosci, z wieloma pokojami goscinnymi, z miejscem do grilla i do imprez, z basenem. Jak na Brazylie przystalo, nie mozna bylo polozyc sie spac z pustym zoladkiem, wiec okolo 1 w nocy przygotowalismy wielki gar spaghetti, ktory potem jedlismy jeszcze przez 2 dni :) Przed 4 poszlismy spac, a nastepnego dnia czekalo nas wiele atrakcji. Zanim wstalismy, wyszykowalismy sie, wykapalismy w basenie, i zjedlismy ogromne sniadanie, zrobila sie 13.
Organizatorka wyprawy – Livia – zabrala nas najpierw na farme swojego ojca. A tam czekala nas nielada niespodzianka! Przynajmniej dla tej europejskiej czesci wycieczki. Tukan z dziobem jak z plastiku. Byl przepiekny, nie moglismy sie na niego napatrzec. Mieszkal sobie na drzewie tam na tej farmie. Tutaj jest to podobno bardzo popularne – zarowno tukany zyjace sobie na wolnosci, takie ktore mozna spotkac przelatujace nad glowa podczas spaceru, jak i takie udomowione, jedzace z reki jak ten ktorego poznalismy. Nie bal sie niczego, siedzial sobie spokojnie na galazce, a jak dawalismy mu sera to chetnie zjadal. To chyba najpiekniejszy ptak jakiego widzialam. I super uczucie jak otwiera dziobek zeby zjesc jedzenie z reki.... Cudo!!
Byly tam na farmie tez inne zwierzaki, jak przedziwne kolorowe kury,wielkie zolwie oraz wielkie...pajaki! To niesamowite jakiej wielkosci moga tu byc te stworzenia! Farma ta byla wytworca domowej cachaçy (takiej typowej brazylijskiej smakowej wodki) wiec zaopatrzylismy sie w zapas na wieczor, skosztowalismy pysznego swiezego sera oraz sprobowalismy grac na przedziwnym instrumencie, ktory nie mam pojcia jak sie nazywa, i udalismy sie w dalsza podroz. Tym razem celem byl wodospad. Jest tu ich bardzo wiele, wiec nietrudno bylo jakis znalezc... choc i tak Livia sie w pewnym momencie troche pogubila ;) W kazdym razie po jezdzie autem obserwujac przepiekne gorskie widoki i ogrom zieleni i po przejsciu kawalka po nogach dotarlismy do slicznegoi wodospadu. Po drodze jeszcze natknelismy sie na dzieciaki zjezdzajace na tylkach po malych spadach wodnych, i zastanawialismy sie jak bardzo ich te tylki bola po takich obiciach :)
Wodospad byl bardzo ladny, wsrod zieleni, ogromnych kamieni, i krzyku bawiacych sie w nim dzieciakow. Nasza ekipa tez wladowala sie do niego, czasem wykonujac przedziwne figury na kamieniach, w strumieniu lodowatej wody. Raz po raz widzielismy ogroooomne przepiekne motyle. Byly wieksze niz dlon, w cudownych kolorach. Niestety nie udalo sie nam pstryknac zdjecia... ale mysle ze jeszcze bedzie ku temu okazja. Troche czasu spedzilismy na tym wodospadzie, a potem zrobilismy zakupy i pojechalismy do domu przyrzadzic grilla, bo wszyscy byli bardzo glodni. Bylo goraco, sporo ponad 30 stopni, wiec kapiel w basenie byla zbawieniem. Na grillu oprocz standardowych kielbasek, miesa i skrzydelek robilismy tez chlebek czosnkowy, a Konrad chcial tez zrobic ananasa z grilla, ktory jednak troche za bardzo sie spalil ;) Do tego wszystkiego oczywiscie przyrzadzona z owocow i cachaçy prawdziwa caipirinha. Byl nawet konkurs – ktory Trainee zrobi najlepsza caipirinhe, ale jak dla mnie to wszyscy zajeli pierwsze miejsce, bo byla przepyszna. Do tego wszystkiego zwariowala muzyka i nocna kapiel w basenie. Tam to juz przeslismy sami siebie.. czulam sie jakbym cofnela sie o jakies 15 lat :) Super zabawa.
Nastepnego dnia rowniez mielismy wybrac sie na wodospad, ale skonczylo sie na wizycie na moscie :) Dobrze ze nie pod mostem, hihi. O co chodzi z tym mostem? A o skoki! Tak po prostu.. Stajesz sobie na poreczy i skaczesz. Nie wiem ile to bylo metrow, ale jak dla mnie jednak za wiele... Kilka osob z naszej ekipy skoczylo sobie, i mowia ze to naprawde super doswiadczenie. Ola tez sie zdecydowala. Ja wolalam patrzec z gory. Taka kolejna dziecinna zabawa. Na kolejny wodospad niestety nie starczylo juz czasu, wiec wybralismy sie tylko zjesc rybke na miescie (ogolnie bardzo ciezko tu dostac rybe), i musielismy szykowac sie do wyjazdu. Oczywiscie jak na latynoski kraj przystalo – musielismy czekac 1,5 h na umowiony wan... No ale kolo polnocy dotarlismy do BH... konczac przygode z kolejna dawka adrenaliny, poniewaz wan pod samym domem zawisl na schodach... bylo troche strachu, ale teraz opowiadamy ta przygode z usmiechem i bardzo pozytywnie wspominamy caly wyjazd...
Zapraszam do ogladniecia fotek!! Szczegolnie polecam tukana, jest THE BEST!! :)