Może za wcześnie uogólniać, ale już zauważyłam jedną rzecz która mi się nie podoba tu w Brazylii. Tzn fajne jest to, że ludzie dużo wychodzą, spotykają się ze znajomymi, przesiadują w barach.. Bardzo dużo się tu pije. Z tego co opowiadali mi tutejszy Polacy, którzy są już tu dłużej niż ja – piwo przelewa się tu litrami. Kończy się jedna butelka – kelner zaraz przynosi drugą. I to właśnie rzecz z butelkami nie bardzo mi się tu podoba. Chodzi mianowicie o to, że nie ma tutaj sytuacji w których każdy kupuje piwo dla siebie. Tutaj zamawiając piwo dostaje się duże butelki 0,6 l i z niej nalewa się tym co piją, albo nalewa się samemu sobie :) Niby fajne, bo integruje ludzi, takie towarzyskie.. ale problem jest jak przychodzi do płacenia. No bo jak teraz policzyć ile kto wypił i ile ma zapłacić. Ci co dadzą jakąś kwotę na początku nie muszę się martwić. Gorzej mają ci co muszą na końcu dać to co brakuje… pierwszego dnia ja nie miałam ochoty pić więc wypiłam bardzo mało a na koniec dowiedziałam się że muszę zapłacić jakieś 8 reali, czyli ponad 15 zł za kilka lykow... A dodam że cała duże buteka kosztuje 3 reale (ok. 5 zł). Bezsens. Chyba będę zamawiała coca colę albo soki, bo inaczej zbankrutuje już na początku ;)
Także takie są moje początkowe przeżycia związane z imprezowaniem. A raczej siedzeniem w barze, bo dowiedziałam się, że oni tutaj rzadko chodzą potańczyć, raczej siedzą, rozmawiają i piją, piją i piją… nie wiem czy mi się to podoba. Tęsknię za kolumbijskimi tańcami…. Ehhh