Tutaj święta - o ile mozna je tak nazwac - trwają krótko - 24 i 25 i koniec. 26 jest już normalnym dniem pracy. Przynajmniej dla większości ludzi. Rodzice Airy juz pracowali. My natomiast z nia wybrałyśmy się do jej rodziny, która chyba jednak jeszcze miała święta. Wybrałyśmy się piesza i niestety po drodze złapał nas bardzo silny deszcz, co tutaj jest dość powszechne (Brazylia nie jest cały czas gorąco i bezchmurna...) i dotarłyśmy do domu jej rodziny całkowicie przemoczone. W sumie to nie dom, tylko willa. Albo posiadłość. W każdym razie coś ogromnego, z wielkim basenem, placem zabaw, małym boiskiem, a obok basenu specjalne miejsce na imprezy, z ogromnym stołem, osobną kuchnią, wielkim grillem no i największą lodówką jaką kiedykolwiek widziałam - oczywiście całą pełną piwa. Było tam około 30 osoób, w tym 10 dzieciaków. Rodzinka przemiła, każdy chciał ze mną rozmawiać, mimo że oczywiście nie wszystko rozumiałam i nie wszystkim mogłam odpowiedzieć na pytania ;) Szczególnie mili i śmieszni są panowie. Jeden nawet stwierdził że tu ma żonę, ale w Polsce nie ... ;) Ale wszystko oczywiście w żartach... Chociaż miło słyszeć tyle komplementów... ;)
I tak nam mijają dni, na odwiedzinach u rodziny, znajomych, i na jedzeniu. Wczoraj wieczorem pojechaliśmy do baru na pizze. Coraz bardziej orzeraża mnie tu fakt że bardzo wiele osób pije alkohol a później wsiada za kółko... naprawdę jest to tu bardzo duży problem...
A dziś dzień przed tv, dla mnie to dobrze, bo osłuchuję się z językiem, a poza tym pada więc średnia pogoda na spędzenie niedzieli poza domem.
Przed chwilą zjedliśmy obiad. Zgadnijcie co było... ;)) Podpowiem - ryż, fasola i kurczak! Ale dla odmiany jeszcze sałatka z warzywami i majonezem, podobno do takiej jaką robi moja babcia, ale oczywiście gorsza ;) A do tego piwo... poprosiłam o sok.
Ok idę obejrzeć jakiś podobno ciekawy program....
POZDROWIONKA!